WYDARZENIA

Koncert Festa Italiana – Lublin – 09.09.2017

W lubelskiej arenie, 9 września 2017 roku odbył się koncert, dumnie zatytułowany: Festa Italiana. Wystąpiły na niej gwiazdy włoskiej muzyki rozrywkowej takie jak Drupi, Sabrina Salerno czy w końcu najbardziej wyczekiwana osoba tego wieczoru – Al Bano wraz z Rominą Power.  Koncert miał być zwieńczeniem dziewiątej edycji Europejskiego Festiwalu Smaku, który za przewodnika w tym roku wziął Włochy i wszystko co z nimi związane.  Czy faktycznie można było poczuć ten kraj? Jak było na koncercie i czy dobrze się bawiłem?  Hmmm…  

Odpowiedź na to pytanie jest trudna i skomplikowana więc zostawię ją na później mając nadzieję, że i tak zapomnę o udzieleniu odpowiedzi.   Planowo w ogóle miało mnie nie być na tym wydarzeniu właśnie ze względu na to, że obsada artystów nie zachęciła mnie wystarczająco. Stefano Terrazzino, Drupi czy Sabrina Salerno to nie jest szczyt moich marzeń jeśli chodzi o koncerty zwłaszcza, że każde z nich zapomniało już dawno jak się śpiewa a niektórzy z nich jak ten pierwszy, wymieniony pan, nigdy nie potrafiła śpiewać.  Jedyną nadzieją był Al Bano i Romina Power aczkolwiek i tu pojawił się pewien dylemat czy znów jechać i słuchać tego samego czego słuchałem rok temu i dwa lata temu czy dać sobie spokój i pojechać na koncert artysty którego jeszcze na żywo nie miałem okazji posłuchać.  Ostatecznie stwierdziłem, że nie jadę.  Jak to bywa z moimi, życiowymi planami oczywiście w krótkim czasie się zweryfikowało a to wszystko za sprawą konkursu który zorganizował Polski Fanclub Al Bano i Rominy.  Jakimś cudem udało mi się go wygrać no i w moje, paskudne ręce wpadł bilet na to wydarzenie.  W tym momencie nie było wyjścia i trzeba było pojechać i odebrać wygraną.

Na moje nieszczęście koncert miał się znów odbyć na drugim końcu Polski bo aż w Lublinie co oznaczało jedno – męczącą wycieczkę w jedną i drugą stronę w odrapanych pociągach. Po zeszłorocznej, osiemnastogodzinnej podróży z Datongu do Xi’An  w Chinach, mam mieszane uczucia do długich tras zwłaszcza w mało komfortowych warunkach jakimi bez wątpienia są dla mnie pociągowe standardy.  Kombinowałem na wiele sposobów, przez moment już chciałem lecieć do Sztokholmu by tam przesiąść się na samolot do Lublina ale ostatecznie pogodziłem się ze swoim losem i pojechałem pociągiem.  (Do organizatorów: czekam na koncerty na północy Polski, tu też mieszkają ludzie 😀  )

W sobotę o 10 zaplanowana była konferencja prasowa z Al Bano na której bardzo ale to bardzo chciałem być i zasadniczo mi się udało chociaż z komplikacjami i na dużym farcie.  Jak przystało na gwiazdy,  spotkanie z dziennikarzami się opóźniło o kilkanaście minut ale dla mnie i innych fanów którzy zgromadzili się, w zamieszkanym przez Al Bano hotelu, jakoś zbytnio to nie przeszkadzało i czekaliśmy w radosnej atmosferze na przybycie naszego idola.

Konferencja sama w sobie nie trwała zbyt długo bo większość dziennikarzy wykazała niesamowite wyczucie i pełen, dziennikarski profesjonalizm jak przystało na tak renomowane telewizje jak regionalne TVP.   Nie wiem na jakiej uczelni uczą żeby w czasie wywiadu podchodzić do gości, zabierać spod twarzy mikrofon i wychodzić rzucając na odchodne, że sorry ale spieszymy się na inne spotkanie.   Ewentualnie też chciałbym uzyskać odpowiedź czy normalnym jest wdawanie się w personale rozmówki nie pozwalając tłumaczowi czegokolwiek powiedzieć.  No cóż, ci państwo zapewne zaczęli pracę w regionalnej TV i patrząc na kompetencje to też tu skończą.  Całe szczęście, że Al Bano obrócił całą sytuację w żart bo zasadniczo to mógłby tam zgnić z zażenowania albo równie dobrze wyjść i nikt by nie mógł mieć pretensji do takiego zachowania z jego strony.  Po tych kilkunastu minutach spędzonych z pseudo-obrażonymi-dziennikarzami przyszła pora na podpisywanie płyt i wspólne zdjęcia. Moją tradycją już chyba jest podsuwanie do podpisania płyt MADE IN JAPAN bo zasadniczo te mają dla mnie największą wartość a zwieńczone podpisem stają się takim moim, prywatnym, świętym Graalem.  Tym razem Al Bano z pełną ciekawością obejrzał z każdej strony każdego singla, co nie ukrywam, sprawiło mi przyjemność. Fakt, że obejrzał, przypatrzył się, zdziwił, zagadał a nie hurtowo podpisał nie patrząc właściwie na to rzuca swoje koślawe słowa. Klasa!     Szkoda tylko, że prosząc o podpisanie płyty: PER PAOLO, Al Bano podpisał mi A PIER PAOLO, no ale cóż, trudno 😛

Po konferencji było dość sporo czasu do koncertu więc w bardzo miłym towarzystwie pokręciliśmy się po Starym Mieście w Lublinie z przycupnięciem na kawę i ciastko a dla mnie zajebiste naleśniki, mega…

Na Arenę wybraliśmy się po godzinie 18 z jednego powodu:  oszczędźmy sobie uszy i dajmy sobie spokój ze Stefanem Stefano pół-Niemcem Terrazzino.  Niestety, po dotarciu pod stadion, on jeszcze śpiewał.  Zasadniczo to nie wiem kto wpadł na tak genialny pomysł żeby dać jego na scenę, jakby nie patrzeć, jako rozgrzewkę przed gwiazdami wieczoru.  Nie wiem jakim Stefan jest tancerzem ale jako konferansjer, piosenkarz i szeroko pojęty artysta estradowy to jest najzwyczajniej do dupy. A czym mniej talentu tym więcej gwiazdorzenia czego akurat on jest idealnym przykładem.  Skończmy o nim pisać…  Tak, tak będzie lepiej.

Po Stefanie a jeszcze przed Drupim, zajęliśmy wszyscy miejsca w środkowym sektorze w trzecim rzędzie. Całkiem niezły był widok na scenę z tego poziomu.  Nie ukrywam, że bardzo chciałem zobaczyć Drupiego na żywo. Nie jest on jakimś moim wielkim idolem ale lubię kilka jego piosenek no i każdy wokal który nie jest krystalicznie czysty jest jednocześnie w kategorii moich „ulubienych”  więc i on do takich musi należeć dzięki swojej barwie głosu.  Chciałem go usłyszeć live ale też miałem okazję obejrzeć internetowo kilka jego ostatnich występów i domyślałem się, że i tutaj może być tragicznie.  Tak też było, niestety.   Już od początku występu Pan Drupi miał problem z gitarą ale to raczej wina dźwiękowców, chyba, zresztą co to jest w porównaniu do tego jak Pan Drupi śpiewał.  Kiedyś w jego głosie można było usłyszeć siłę, moc i zarazem delikatność a dzisiaj tony wypalonych papierosów zapijanych alkoholem z czterech stron świata. Mam wrażenie i nie tylko jest to moja opinia, że muzyka była ewidentnie za głośno do wokalu co miało zresztą na celu zagłuszyć okropne charczenie i wycie Pana Drupiego.  Nieodzowny element występu to butelka przyklejona do ust artysty. Mam jedynie nadzieję, że tam była woda.  W czasie godzinnego występu można było usłyszeć przeboje, te największe, jak: Piccola E Fragile, Sereno E, Vado Via, Provincia, Regalami Un Sorriso, Lo Voglio Piccolo, Un Uomo In Più.  Z czego ten ostatni utwór to dla mnie spora niespodzianka i radość z możliwości usłyszenia tego na żywo nawet w tak mizernej wersji.   Pan Drupi miał wyraźną chęć śpiewania dłużej ale niestety lub stety został delikatnie usunięty przez Pana Stefana tancerza, który już przed ostatnią piosenką chciał kończyć jego koncert z jednego powodu: czas panie, czas, spieprzaj dziadek.

Kolejną gwiazdą, trzecią w kolejności i zarazem przedostatnią była Pani Sabrina Salerno.

– Sabrina? Ta od „boysów”? – Tak, dokładnie ta – A co ona jeszcze śpiewa? – Nie wiem, może ty wiesz? – Nie no, ja też nie wiem

Zasadniczo tak można skrócić różne, usłyszane rozmowy przed jej występem, zresztą ja też bym się bo tym podpisał. Bo ogólnie to jest to artystka jednego przeboju i to też powiedzmy sobie szczerze – mocno przeciętnego. O ile np Pan Drupi był i jest wyjątkowo paskudny z wyglądu to nadrabiał (kiedyś) świetnym wokalem natomiast u Pani Sabriny było i jest raczej odwrotnie bo przeciętny wokal połączyła z całkiem przyjemnym dla oka wyglądem. Jedni mają urodę a inni talent. Wraz z nadejściem jej występu przed pierwszym rzędem krzeseł zebrało się kilkanaście, nietrzeźwych ludzi. Zaczęli skandować i wołać o artystkę. Myślę, że tak samo jak ja tak i inni siedzący kulturalnie na krzesłach, mieli nadzieję, że ci państwo zostaną tu tylko na moment i zaraz rozpłyną się bez żadnej historii. Koncert się zaczął ale ja się na moment ulotniłem, odświeżyć łeb przed tym po co tu właściwie przyjechałem. Sabrina długo nie męczyła swoja osobą, zaśpiewała, pokręciła chwilę dupskiem w towarzystwie połowicznie ubranych facetów i tak szybko jak się pojawiła tak szybko zniknęła. Przyszedł czas na gwiazdy wieczoru. Gwiazdy na tyle wielkie, że swoim błyskiem zniszczyły całą trójkę przed. Al Bano i Romina Power!

Wielki szacunek dla Alterisio Paoletti’ego za zagranie części hymnu na samym początku. Nie uważam żeby to było odpowiednie miejsce i czas na taki akurat wybór ale mimo wszystko cieszy bo jest to taki personalny prezent dla nas, Polaków. Nie ma co ukrywać, że Alterisio jest świetnym muzykiem i udowadniał do przynajmniej kilka razy tego wieczoru chociaż ci co go już mieli okazję posłuchać to wiedzą, że jest wirtuozem w swoim fachu. Zasadniczo zorientowałem się stosunkowo późno, iż właśnie jest grany hymn Polski ale moje myśli były skupione na bandzie ludzi którzy wcisnęli się przed pierwszy rząd a o których wspominałem przed momentem. Niestety nieudolna ochrona nie potrafiła sobie poradzić (jakby faktycznie było to zadanie niewykonalne) i te świnie bo inaczej się o nich powiedzieć nie da, zostały do końca koncertu powodując niezadowolenie i nerwy wielu ludziom. Co trzeba mieć w głowie żeby kupić sobie najtańszy bilet a potem pchać się i swoją egoistyczną dupą zasłaniać całą, tak całą scenę normalnym widzom, którzy zapłacili niemałe pieniądze, żeby nie tylko obejrzeć i posłuchać tego koncertu ale także żeby to było w jak najbardziej komfortowych warunkach. Na myśl przychodzi mi tylko jeden cytat:

Zwierzęta w ogrodzie patrzyły to na świnię, to na człowieka, potem znów na świnię i na człowieka, ale nikt już nie mógł się połapać, kto jest kim. George Orwell

Nie denerwując się i wracając dalej do tematu, po kawałku hymnu, Alterisio walnął w klawisze mocniej i w naszych uszach wybrzmiało Volare choć też tylko w krótkiej wersji. Energiczny początek to coś czego było mi potrzeba bo zaprzątnięciu głowy tymi pajacami. Tradycyjnie razem z Al Bano, na scenę wyszły cztery kobiety z chórków i wszyscy razem zaczęliśmy śpiewać. Chwilę później, w zielonej sukience, pojawiła się Romina. Trzeba przyznać, że wyglądała naprawdę ładnie za to Pan Al Bano zdaje się, że od kilku lat ma w swojej garderobie tylko trzy te same garnitury które zmienia w czasie koncertu. Szkoda, on też mógłby przyodziać się w kolory jak za dawnych lat. W następnej kolejności pojawiły się utwory Ci SaràNostalgia CanagliaLibertà z czego ta ostatnia, zawsze przynosi ze sobą dreszcze. Słychać było w głosie Ala albo nierozgrzanie albo przemarznięcie bo momentami włączała się lekka chrypka no ale w porównaniu do Drupiego…

Po trzech utworach w duecie, Al Bano został na scenie sam. Tak, to są właśnie moje ulubione momenty kiedy jest tylko on i scena. Dlatego tak bardzo uwielbiam wspominać koncert z marca 2015 roku z Centrum Kongresowego ICE, który był w całości solowy (no nie biorąc pod uwagę Yari’ego). Tym razem zaczął od Tu Per Sempre, które i ja sam miałem okazję osobiście zniszczyć wokalnie właśnie przy okazji konkursu. Genialny jest to utwór. Dalej wybrzmiało klasyczne Il Mio Concerto Per Te, Va Pensiero oraz Ave Maria a także utwór Amanda È Libera który miał być lekkim przejściem w melancholię a dzięki genialnemu tłumaczeniu Pana Stefana przeobraziło się to, ku zdziwieniu Al Bano, w śmiech publiczności.

Po solowym występie Ala, na scenę wszedł Yari Carrisi. Ogólnie nie wiem po co śpiewał i dlaczego gdyż nie było go w programie wieczoru. Nie miałbym nic przeciwko takiej, personalnej wstawce gdyby nie to, że ten występ, złożony z trzech piosenek, wypadł najzwyczajniej słabo żeby nie powiedzieć beznadziejnie. Odczuli to samo także niektórzy z publiczności którzy ostentacyjnie opuścili Arenę. Yari zaśpiewał cover piosenki Leonarda CohenaHallelujah, cover grupy The BeatlesDon’t Let Me Down i coś jeszcze czego niestety lub stety nie pamiętam.

Po Yarim przyszedł czas na Rominę która porwała publiczność, po kilku minutach cierpienia, śpiewając piosenkę Messaggio a także Acqua Di Mare oraz krótki medley swoich utworów.

Hitem wieczoru zdecydowanie było MEDLEY. Dwanaście minut samych przebojów połączonych w jeden mix i utrzymane w iście dance’owym klimacie. Zawsze chciałem usłyszeć takie utwory jak Aria Pura, Che Angelo Sei czy Prima Notte D’Amore na żywo i udało się. Udało się choć oczywiście w bardzo krótkich fragmentach ale trzeba cieszyć się z samego faktu, że coś takiego zaśpiewali. Teraz tylko modlić się żeby wyszło to na jakiejś płycie i wszyscy będą zadowoleni. Ostatnie medley nagrano w 1996 roku na płycie Ancora… Zugabe ale tam całość składała się tylko z trzech piosenek i trwała niecałe 4 minuty więc tutaj mieliśmy okazję usłyszeć jakieś potrójne combo! Świetny pomysł!

Końcówka tradycyjnie już z największymi hitami począwszy od We’ll Live It All Again, Tu Soltanto Tu, Sempre SempreSharazan a całość zamknęła oczywiście Felicità. Al Bano z Rominą już od kilkunastu dobrych lat zamykają koncerty tą właśnie piosenką. Przez moment obejrzałem się za siebie a tam już cały stadion stał, klaskał i cieszył się. Na scenie też zapanowało lekkie szaleństwo i przy rytmach tych przebojów dobrnęliśmy do końca. Zostało tylko przedstawienie zespołu i oczywiście każdy z chwilą dla siebie na solówkę którą z całego zespołu zdecydowanie najlepiej rozegrał Alterisio miażdżąc muzycznych partnerów. Coś pięknego! Było wiadome, że po zejściu ze sceny zaraz znów wyjdą do publiczności na bis chociaż trzeba było mocno umęczyć widzów żeby zaczęli skandować to co dla każdego artysty powinno być wspaniałą chwilą. Wyszli i jeszcze raz zabrzmiało Volare przy pięknym granatowym niebie w blasku reflektorów i estrady.

Podsumowując to tradycyjnie wszystko ma swoje plusy i minusy. Plusem tego wyjazdu na pewno byli ludzie z którymi spędziłem ten jeden, koncertowy dzień, nowe autografy na japońskich płytach (yeah!) no i sam występ Al Bano. Co z minusami? No minusami jest wszystko pozostałe… Mam nadzieję, że następnym razem Al Bano przyjedzie gdzieś bliżej, Gdańsk czy Poznań i rzecz jasna sam, bez kolegów po fachu jak Drupi czy koleżanek jak Sabrina, bez imprez podobnych do Festa Italiana no i bez Stefana. Tak, koniecznie bez Stefana.

6 komentarzy

  • Justyna

    MasskraTo po. Co Pan przyjeżdżał????? Nieładnie tak obsmarowac WszystkichKoncert był ok A jak sie NIE podobał to trzeba bylo wracać i NIE czekać do końca!!!!!!!!

    • lapavlo

      Blog to taka forma przekazywania treści w której można napisać wszystko na co się ma ochotę, o czym się myśli i jak się patrzy na różne sprawy, wydarzenia i sytuacje. Skoro coś mi nie pasowało to ująłem to w tym tekście tak samo jak rzeczy które mi się podobały. Jeśli dla Pani koncert był ok, to bardzo się cieszę, dla mnie było inaczej i proszę uszanować też zdanie odmienne od tego co Pani uważa za prawidłowe. Pozdrawiam 😉

  • Adam Sośnicki

    Paweł bardzo dobrze ujęty post, trochę szkoda, że nie zamieściłeś linków do swojej oceny, myślę, że Pani Justyna bardziej zrozumiałaby o czym piszesz 🙂 Ja co prawda nie byłem od początku koncertu, ale jeżeli chodzi o DRUPI-go to byłem na jego koncercie we Wrocławiu 3 lata temu i już wtedy kaszlał, smarkał i śmierdział alkoholem, więc wierzę Ci, że tak było i teraz … Co do Tarazzino masz 100 % racje ! a sam występ AL BANO i ROMINY rozpierdziolił cały Lublin, a MEDLEY był dla mnie jak przeniesienie się w czasie, muszę tutaj pochwalić Panią skrzypaczkę, która z mojego ulubionego utworu BUSSA ANCORA zrobiła miazgę w pozytywnym tego słowa znaczeniu 🙂 No i oczywiście Alterisio Paoletti – geniusz !!! do tego bardzo skromny – Paweł nie lubi się chwalić, ale wianek, który ROMINA miała na koncercie jest również jego zasługą !!!
    Ja akurat nastawiałem się na koncert AL BANO i ROMINY bo raczej nie miałem wyjścia i byłem i jestem bardzo zadowolony 🙂

    • lapavlo

      O widzisz, o skrzypaczce nie napisałem ani słowa a nie dość, że ładna to jeszcze utalentowana! Dzięki za komentarz 😉

  • Marzencia

    Mi sie tam podoba ten opis-szczery! Ja jakbym byla to tez daleko gdzieś miala bym innych wykonawców (w sensie ze tez bym czekala niecierpliwie na docelowych artystów )
    Chwilami smiesznie opisane ale fajnie ????

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.