POLSKA: Warszawa, Lotnisko w Radomiu i mecz Polska – Czarogóra!
Spełniło się jedno z moich marzeń – pojechać na mecz Reprezentacji Polski w piłce nożnej! Dwudniowy pobyt w Warszawie, kilka chwil spędzonych na lotnisku w Radomiu i truskawka na torcie jak mawia pan Tomasz Hajto – mecz – Polska-Czarnogóra na Stadionie Narodowym. Po raz pierwszym na meczu kadry, po raz pierwszy na jakimkolwiek meczu, po raz pierwszy na lotnisku w Radomiu. Któryś już raz w Warszawie.
Muszę przyznać, że bilety na pociągi w Polsce są strasznie drogie. Ceny są praktycznie porównywalne choćby do pieniędzy jakie trzeba wydać na ciuchcię we Włoszech czy Hiszpanii. Powiem więcej, odcinek Kołobrzeg – Warszawa potrafi kosztować więcej niż 1500km przejechanych pociągiem w Chinach. Jest to trochę żałosne bo komfort jednak identyczny. Identyczny do tych chińskich pociągów bo we Włoszech jeździ się tym środkiem lokomocji dużo wygodniej i przyjemniej. Tak więc wracając do meritum, bilety są drogie jeśli się nie ma zniżek oczywiście. Póki byłem studentem to można było cały kraj wte i we wte przejechać i nadal nie było się biednym. 50% jednak robi różnicę.
Warszawa…
Kiedy to ja byłem ostatni raz w Warszawie? No ze 2 lata temu ale za to w miłym towarzystwie. Ostatni raz dwa lata temu a ta wizyta to była moja (jak dobrze policzyłem) 7 wizyta w stolicy naszego, pięknego kraju. Można spiąć tych 7 wizyt w jedną klamrę. Klamrą niech będzie wjazd na 30 piętro Pałacu Kultury i Nauki. Pojawiłem się tam za pierwszym razem, jak mnie pamięć nie myli, w 2007 albo 2008 roku. Był to sierpień, było bardzo gorąco a ja byłem potężnie przeziębiony :v To jedna część klamerki a druga? No druga jest identyczna bo w czasie tego wyjazdu też postanowiliśmy (bo nie byłem sam) wjechać na najwyższy punkt w Warszawie i popatrzeć na to wszystko z góry.
Zawsze mam mieszane uczucia gdy widzę Warszawę, obojętnie czy z góry czy z dołu. Niby pretenduje to bycia metropolią, może nie w skali światowej no ale europejskiej a z drugiej strony wygląda bardzo pospolicie. Jak jeszcze sobie przypomnę moje wizyty w Berlinie, Mediolanie, Seulu czy Pekinie i jak one wyglądają to ta nasza to jest jakieś nieporozumienie. Kilka drapaczy chmur poustawianych na krzyż, jeden brzydki pałac i ogólnie smutno i brudno i do dupy. Może i jestem w tej chwili malkontentem no ale nie sposób próbować być potężnie rozwijającym się miastem mając ogromny parking dla autobusów w samym centrum (pod pałacem) czy dworzec przypominający z zewnątrz jakąś daleką Rosję niż Europę Środkowo-Wschodnią. W ogóle okolice dworca są jakieś dziwne. W każdym innym, polskim mieście wygląda to jakoś normalniej, ładniej, bardziej przemyślane nawet na nasze warunki.
Korzystając z chwili wolnego udaliśmy się do siedziby PISu ale nie po to by przywalić w michę Kaczyńskiemu ale pograć w snookera. Tak, zdziwiłem się kiedy zobaczyłem często oglądany budynek z telewizji pod adresem pod którym miał znajdować się klub snookerowy. Sam klub też mnie zdziwił bo przez chwilę poczułem się jakbym wszedł pograć w kulki w Chinach a nie w Polsce. Pięć zielonych stołów i wszystkie zajęte przez Azjatów. Chłopaki wiedzą jak dobrze spędzać wolny czas. Fajnie było znów, po 10 latach, popykać w snookera, stęskniłem się za tą grą i bardzo żałuję, że tak mało jest takich miejsc gdzie można w to pograć.
Radom, Radom i Radom
Miasto epickie przynajmniej dla mnie. Plan od początku był prosty – jedziemy do Warszawy i zaraz do Radomia – na lotnisko. Czemu? ktoś mógłby zapytać… Odpowiadam – nie wiem. Lotnisko w Radomiu samo w sobie jest już rzeczą śmieszną i paradoksalną. Jeśli dołożyć do tego obraz chytrej baby z Radomia, która na legendarnym filmiku kradnie oranżadę to wychodzi z tego całkiem fajne połączenie. Tłukliśmy się dwie godziny żeby potem przejść trzy kilometry po jakichś zapomnianych terenach by dojść do aeroportu. Krajobraz dookoła przypomina klęskę i to taką która miała miejsce chwilę temu. Trochę jak Indie. No taki polski Bombaj tylko mniej kolorowy. Lotnisko okazało się zamknięte więc zostało zrobić sobie tylko pamiątkowe zdjęcia i wracać do stolicy. Z miejsc podobnych które jeszcze muszę odwiedzić to Sosnowiec. Tylko tam nie latają samoloty :/
Czas na mecz!
W końcu przyszła niedziela wieczór i wyczekany moment. Zawsze chciałem się wybrać na mecz piłki nożnej a nigdy jakoś nie było okazji. Zresztą jeszcze kilka lat temu bardziej chciało się płakać niż cieszyć na myśl o meczach kadry w piłkę nożną – co nie oznacza, że jestem sezonowcem bo do takich z pewnością się nie zaliczam. Do wyboru mieliśmy albo pójść na mecz z Kazachstanem we wrześniu albo Czarnogóry w październiku. Wybór był oczywisty bo Czarnogórcy do ostatnich chwil grali o awans na mundial a Kazachowie już dawno mieli wszystko w dupsku. Samo kupienie biletu wiązało się z cudem gdyż zainteresowanie jest tak ogromne, że cały stadion wyprzedaje się w kilka minut. Udało się złapać sektor może nieidealny ale z perspektywy meczu jednak bardzo dobry.
Zawsze mam dreszcze w czasie meczu kiedy słyszę hymn Polski. Do tej pory zawsze to było przed telewizorem jednak przeżyć to i zaśpiewać na Stadionie Narodowym to coś wspaniałego. Uczucie nie do opisania. Od tego momentu wiedziałem, że to dobrze wydane pieniądze i nie zawaham się wydać kolejnych na następne takie okazje.
Gwizdek i zaczęli grać. Długo nie trzeba było czekać żeby zacząć się drzeć jak nienormalny (chociaż tam to raczej jak normalny) bo już w 6 minucie padła bramka dla naszych. W TV brzmi to przyjemnie a siedząc w środku tego biało-czerwonego kotła to najzwyczajniej jest zajebista euforia. Brakuje mi słów już żeby opisać to :v Naprawdę to trzeba przeżyć! Dziesięć minut później z 1:0 robi się 2:0 i znów cały stadion eksploduje w górę. Po tych chwilach praktycznie na godzinę czasu gra całkowicie zamiera i nie dzieje się nic… dosłownie N I C.
Kiedy wydaje się, że tak już się skończy to w 83 minucie Czarnogórcy, w ciągu kilku chwil, wyrównują rezultat spotkania. Kto ogląda mecze polskiej kadry ten wie, że nerwówka i chore końcówki meczów to nic nadzwyczajnego – zwyczajny dreszczyk emocji coby za nudno nie było i piłkarzom i kibicom. Następne dwie minuty to czas niedowierzania jak można było stracić tak szybko dwie bramki i myśli, że czekają nas baraże do Mistrzostw Świata. Z letargu który ogarnął cały stadion (no nie licząc 10 kibiców Czarnogóry :v) wyprowadził król Polski pan Lewandowski strzelając na 3:2. Po równie chorej jak mecz akcji. Kolejne 120 sekund i wracamy na dwubramkowe prowadzenie. Totalna parabola stanów emocjonalnych, z jednej skrajności w drugą. W międzyczasie ładujemy piłkę w poprzeczkę, marnujemy 100% szansę na strzelenie piątej bramki. Mecz kończy się wynikiem 4:2.
Czy można było sobie wymarzyć lepszy mecz na debiut w postaci kibica? Sześć goli i to nie do jednej bramki, emocje tak ogromne jak nigdzie indziej. No zabrakło może pojawienia się w telewizji ale to to już nadrobię następnym razem :v Tak, to z pewnością nie jest pierwszy i ostatni mecz na który poszedłem, to dopiero początek!
P.S. a wracając do stolicy to parafrazując klasyka: Kiedy pytają mnie, czy jest coś co podoba mi się w Warszawie, odpowiadam: NIE.