Archiwum LaPavlo

WŁOCHY – Włoski trip (Bergamo, Mediolan, Brescia, Garda, Padwa, Werona) – 2014

Kolejny rok, kolejna wyprawa do Włoch. Tym razem rzuciłem się na pomysł odwiedzenia kilku miejsc w czasie jednego tygodnia.  Mój pierwszy Włoski trip ograniczył się tylko do północnej części kraju ale i to przysporzyło wielu ciekawych momentów i mniej ciekawych problemów. W ostateczności wszystko, jak zawsze poszło świetnie a ja uświadomiłem sobie, że nawet idealny co do minuty plan można zrealizować ale po co wszędzie biec. 😉

Muszę szczerze przyznać, że czasami kombinowanie nie przynosi oczekiwanych skutków aczkolwiek jestem typem, który zawsze będzie to robił bez względu na konsekwencje. Wybór podróży najpierw do Poznania, potem spędzenie nocy w busie do Warszawy by po południu postawić nogę we Włoszech nie był dobrym rozwiązaniem. Główną przyczyną mego niezadowolenia było wszechobecne zmęczenie, które dało się odczuć już po wylądowaniu, ale o tym za chwilę.

Poznań

Poznań do którego najpierw trafiłem, prezentuje się naprawdę okazale. Jak przystało na jedno z największych miast w Polsce, wita każdego przyjezdnego świetnie przemyślaną i nowoczesną architekturą. Wysiadając na dworcu głównym widzę ładny, modernistyczne miejsce przyjazne ludziom. Nocą City Center robi naprawdę fajne wrażenie świecąc się różnymi kolorami. Fajna wizytówka miasta. Szkoda, że pół dworca jest na europejskim poziomie a pół jest całkowicie zapomniane i zniszczone. W drodze na Stare Miasto mijam mekkę shoppingu czyli Stary Browar. Świetna galeria która zachowała swój poprzedni charakter. Stary Rynek to miejsce do którego uwielbiam wracać. Wspaniałe stare kamieniczki z których każda jest bogata w swoją historię i od każdej biją inne uczucia. Ja trafiłem na deszczową porę, co bez wątpienia dodało tajemniczości i niezwykłości temu miejscu.

Warszawa

Do Warszawy dotarłem PolskimBusem około godziny 5 ranem. Bardzo zimny, lutowy poranek ale za to jaki rześki! Tyle smutnych twarzy w metrze, że aż przykro było jechać. Nie jechałem zbyt długo ale jednak jest to psychiczne męczące… takie patrzenie na ludzi którzy, mam wrażenie, że są bliscy płaczu a każdy z nich marzy tylko by się schować pod kapturem i wrócić do domu. Docierając do Pałacu Kultury I Nauki zawiodłem się bo myślałem, że budynek jest ładnie oświetlony a tu sama wieża tylko. Słabo! Takie reprezentacyjne i klasyczne miejsce powinno wyróżniać się na tle miasta nie tylko w dzień ale też pokazywać się w nocy a nie znikać w otchłaniach ciemności. Z drugiej strony ten kolos jest najzwyczajniej paskudny. Przejazd na lotnisko w Modlinie okazał się łatwiejszy niż przypuszczałem. Przy Pałacu znajduje się autobusowy przystanek skąd można dotrzeć aż pod sam terminal jak i ja to zrobiłem.

Lotnisko w Modlinie wydaje się dość skromne w porównaniu do tego, co widziałem i pamiętam z Wrocławia z tamtego roku a i przejście przez odprawę okazało się bardziej kłopotliwe bo trzepali praktycznie każdego i wszystko. Lot jak lot. Niebo było cały czas czyste, bez żadnej chmurki także wszystko było pięknie widać, zwłaszcza widok na wschodnie Alpy.

Włoski trip

Bergamo

Lotnisko w Bergamo przyjęło mnie jak zawsze chmarą namolnych kierowców busów którzy ciągną za rękaw do swoich autobusów jadących do Mediolanu i Brescii. Nie skorzystałem z ich „atrakcyjnych pakietów” i do miasta dotarłem komunikacją miejską. Jest to szybkie i tanie rozwiązanie. Pogoda typowo wiosenna z lekką mgłą nad Città Alta i wszechobecny zapach powietrza tuż po opadach deszczu. W planach było dojechanie do górnego miasta kolejką Funiculare ale w ostatniej chwili przekonałem się do pieszej wersji i pognałem w górę długą i wąską uliczką. Wyszedłem praktycznie tuż obok Bramy Świętego Jakuba które kiedyś jak i teraz stanowi jedno z najważniejszych wejść do Città Alta.

Wspaniale jest przechadzać się między tymi ulicami. Patrzeć na sklepowe galerie z których każda wydaje się być ładniejsza, bardziej przyciągająca, bardziej zachęcająca do wejścia. Jest tu mnogość sklepów i sklepików z witrynami we wszystkich kolorach i wykorzystujących wszystkie dostępne pomysły by zmusić mnie chociaż do rzucenia okiem. Piazza Duomo to miejsce które w tamtym roku pominąłem a to tak jakby pominąć Koloseum w Rzymie czy Wieże Eiffela w Paryżu. Nie wiem… Plac wydaje się być bez życia chociaż znajdują się tu najważniejsze zabytki w mieście: Bazylika Santa Maria Maggiore w której spoczywa kompozytor Gaetano Donizzetti, Kaplica Colleoni, XIV-wieczne Baptysterium i Katedra Duomo. Atrakcji multum ale nic nie przyciąga mojej uwagi na dłużej niż kilka chwil. Ja chcę widoków, panoram. Dojście do Zamku San Viglio było strzałem w dziesiątkę – piękna panorama na całe Bergamo. Krótka wycieczka to była bo oczy zamykały się czym prędzej. Dotarłem do hostelu robiąc uprzednio zakupy i tak zakończył się pierwszy dzień we Włoszech.

Mediolan

Kolejny dzień zacząłem od szybkiego śniadania i powrotu na dworzec autobusowy w Bergamo gdzie tym razem dałem się zaciągnąć przez kierowcę i w ten sposób po godzinie wysiadłem w Mediolanie. Zgasiłem się faktem, że w ciągu roku zmieniła się trasa i wysadził mnie nie przy głównym placu a na peryferiach miasta. Pokrzyżowało to trochę moje plany zwiedzenia i na pierwszy rzut trafiłem na Dworzec Główny. Wielki masywny budynek, szkoda, że w połowie w remoncie ale czymże byłyby Włochy gdyby któryś zabytek nie był właśnie remontowany. W gmachu dworca znalazłem wspaniałem malowidła na sklepieniach. Przestawione tu w obrazach są największe, włoskie miasta. Z tego punktu nie daleko już by moim oczom ukazał się XVIII-wieczny Teatr La Scala który nie tylko jest kulturalnym sercem Milanu ale też całej Italii. Tutaj odbywają się największe operowe i teatralne wydarzenia a samo pojawienia się na deskach tego teatru, jest dla każdego artysty, otrzymaniem największych wyróżnień.

Tuż obok znajduje się Galeria Victora Emanuela II w którym znajdują się sklepy które przeciętnemu zjadaczowi chleba na nic się zdadzą gdyż po prostu mało kogo stać na zakupy w nich. Chociaż jest tu McDonald tylko, że taki bardziej złoty. Całość jest przykryta szklanym dachem a na samym środku znajduje się kopuła. Z tejże kopuły spadł sam architekt tego miejsca na kilka dni przed inauguracją budynku. Cóż za paradoks!

Wychodząc z drugiej strony wychodzę na wizytówkę Mediolanu. Do miejsca wszystkich wycieczek. Do miejsca w którym pada najwięcej błysków flesza z aparatu i na którym nie ma chwili by nie było miliona ludzi – Duomo. Katedra należy do największych kościołów na świecie a swoją okazałością może walczyć o miano najlepszej. Fasada budynku jest zdumiewająca – duże pięknie zdobione drzwi, kolumny, mnóstwo figurek które razem stwarzają niesamowite wrażenie. Przepychu też. Cały budynek ma ponad 3500 posągów a każdy z nich wykonany z największą precyzją. Duomo oczywiście – w remoncie, a jakże! Ciekawi mnie montaż rusztowań w tak delikatnych miejscach. Wizytę w Mediolanie dopełniam chwilami relaksu w ogrodach Indro Montanelli wyczekując tym samym mojego pociągu do Brescii.

P.S. Odnośnie Mediolanu i kupowania biletów na dworcu to est to strasznie uciążliwa czynność bo ze wszystkich stron przylegają do ciebie różni ludzie oferując Ci swoją pomoc. Czasem są tak nachalni, że pomagają bez pytania i wyciągają ręce po pieniądze. Doprowadza to w którymś momencie do szału, dlatego postanowiłem kupić bilety w kasach a nie maszynach które są rozlokowane na całym dworcu. Warto pamiętać, że bilet trzeba skasować przed wejściem do pociągu. Kasowniki znajdują się i na dworcu i przy każdym peronie więc raczej tylko głupi się nie domyśli co należy zrobić. A mi się prawie udało!

Brescia

Dwa włoskie miasta w jeden dzień? Czemu nie. Do Brescii przyjechałem na krótko przed zmierzchem więc zwiedzanie było szybkie i intensywne. Same przewodniki twierdziły, że więcej czasu to miejsce nie potrzebuje więc nie ma co go tracić na nudne zwiedzanie. Ja łącznie miałem całych 5 godzin więc nie tracąc czasu, udałem się w kierunku centrum miasta. Brescia ukazała się jako oddech od wielkiej, mediolańskiej metropolii. Czas tu płynie trochę wolniej a przy okazji wszechobecny jest prawdziwy klimat Włoch – mnogość ciasnych uliczek otoczonych wspaniałymi kamienicami. Pizza Della Loggia czyli główny plac miasta objawia się niezbyt ciekawie. Po drugiej stronie widać Torre Dell’Orologio – zegar zbudowany na wzór tego z Piazza San Marco w Wenecji. Na placu Piazza Paolo VI są aż dwie katedry! Jedna przy drugiej, stara przy nowej. Ładna przy brzydkiej bo starszy budynek nie zachwyca wizualnie ale za to historycznie już tak. Pełno wszędzie różnych muzeów… ale ja chcę, jak w przypadku Bergamo, widoków!

Docieram przy granatowym niebie do zamku położonego na wzniesieniu. Chciałbym zobaczyć widok z góry wtedy kiedy wszystko jest tu zielone, kiedy kwitnie, kiedy jest ciepło a nie w ponury, zimowy wieczór. Było warto nawet w ponury. Podwożący mnie kierowca do miasta stwierdził, że w Brescii śnieg nigdy nie pada za to deszcz? Panie, deszcz non stop leje… a ja się o tym przekonałem.

Kolejny dzień zaczął się wpadką. Planując podróż nie uwzględniłem, że jest sobota i pociągi mają inny rozkład jazdy. Opóźnienie w które wdepnąłem, sprawiło, że wróciłem do centrum i rozkoszowałem się prawdziwą włoską pizzą. O jaka dobra… takiej pizzy u nas się nie zje. Nie ma szans.

Lago Di Garda

W końcu dotarłem do dworca a razem ze mną mój pociąg. Zawiózł mnie aż do Desenzano Del Garda które jest położone, tutaj zaskoczę, nad Gardą. Poczułem się tu trochę jakbym właśnie wjechał do Międzyzdrojów. Taki sam kameralny dworzec i ten zapach wody. Luty jest już miesiącem odpowiednim by w tej okolicy zaczęło robić się zielono, by wszystko kwitło. Z dala od wielkich miast, ze wspaniale czystym powietrzem i temperaturą na poziomie 14 stopni, pozwoliło mi rozebrać się do samej koszulki i swobodnie biegać na krótkim cały dzień. Mało znaczący fakt ale za to sprawiający ile radości, zwłaszcza w lutym.

Pierwsze zderzenie z Desenzano to mała zatoczka Porto Vecchio. Pierwszy razu ujrzałem iście sielski widok z pocztówek. Swobodnie kołyszące się łódki a dookoła kawiarnie oblegane przez ludzi. Czas się tu zatrzymał w tym niewielkim raju. Rzut beretem i dochodzę nad właściwą Gardę. Turkusowy kolor łagodzi moje oczy, mój umysł. Na drugim planie Alpy Adamello i Trydenckie. Połączenie wody i gór… boże. Ekstaza. W oddali, po drugiej stronie, widać małe osady i wystające domki. Brzeg jest tu zrobiony z usypanych wysoko kamieni, nic dziwnego bo fale bywają naprawdę duże. Porto Maratona to druga tylko, że większa zatoka dla łódek. To miejsce zwieńczone jest latarnią morską. W tym miejscu stwierdziłem, że właściwie mogę przejść z kapcia na półwysep Sirmione. Z perspektywy brzegu wydawało się to tak blisko. Dojście tam zajęło mi trzy godziny i właściwie zabrało resztki tego dnia.

Zdecydowanie nie żałuję. Ujrzałem tu wspaniały zachód słońca z prawie topiącym się już słońcem. Piękne pomarańczowe niebo a w Sirmione jak w małej Wenecji. Przytulne miejsce, takie gdzie aż się chce schować. Cały półwysep obchodzi się bardzo szybko ale warto bo widoki zapierają dech w piersiach. Z tej miejscowości odjeżdża autobus prosto do Werony. Tak też zrobiłem, wsiadłem i pojechałem do miasta zakochanych.

Werona

Mój Bed&Breakfast był oddalony od dworca o kilka kilometrów ale warto było przedreptać ten odcinek dla tego co zastałem na miejscu. Duży przestronny pokój z elegancką łazienką to właśnie to czego było mi trzeba. Schodząc rano na śniadanie zastałem syto zastawiony stół i to w całości tylko dla mnie… Prawdziwa rozpusta. Po takiej królewskiej uczcie całe zwiedzanie nabiera innego wymiaru. Trafiłem na świetną pogodę. Słońce przyjemnie rzucało promieniami na plecy co bardzo umiliło wycieczkę w kierunku Zamku San Pietro. Niestety nici z obejrzanych panoram całego miasta bo budynek przechodził gruntowny remont i całkowicie był wyłączony z użytkowania. Huh. Na szczęście kilka schodków niżej dostałem swoje wymarzone panoramy. Werona z góry przypomina trochę Florencję. Miałem przez chwilę wrażenie, że stoję na Placu Michała Anioła w stolicy Toskanii a to nie, to jednak Werona. Zapierający dech w piersiach widok. Budynki w ciepłych promieniach słońca a zarazem trochę ponury obraz przez brak zieleni.

Dalej idąc w dół dotarłem do Duomo które akurat w werońskiej wersji nie przypadło mi do gustu. Zwyczajny zabytkowy budynek z okresu średniowiecza z bogatą historią. Chciałem odnaleźć Dom Romea ale niestety bez mapy ciężko to zrobić. Przy okazji tych poszukiwań odnalazłem dom Julii. Nie wiem czemu nazywa się do domem Julii skoro ona nigdy tu nie mieszkała no ale nieważne. Jest bo jest. Ludzi tłum, wszyscy chcą złapać figurę Julii za piersi co podobno ma przynieść szczęście w miłości. Setki łap co sekundę oblepiają całą postać. Zwyczaj to zwyczaj, z tym się nie dyskutuje. Z tego miejsca już bardzo blisko do głównego placu w Weronie – Piazza Bra na której znajduje się pięciokątna wieża Torre Pentagone. Uliczka dalej i kolejny duży plac – Piazza Dei Signori gdzie na jednej z jego stron stoi ładny Palazzo Comunale.

Uznając, że mam dosyć typowych miejsc, postanowiłem resztę dnia po prostu przechadzać się po tych ciasnych uliczkach. Udało się zobaczyć Arenę, którą ja zawsze znałem z oglądanych koncertów włoskich artystów na DVD. Świetnie wygląda z zewnątrz chociaż robi wrażenie małego budynku a w rzeczywistości jest ogromna bowiem miejsce to może pomieścić 22 tysiące ludzi. Dla mnie nie różni się niczym, oprócz rozmiaru, od Koloseum w Rzymie. Ponte Scagliero – pięknie zaprojektowany most i zamek Castelvecchio który stoi tuż przed nim też ujrzałem swymi oczyma. Ostatnim punktem dnia była oczywiście pizza i dzbanek wina który spowodował bardzo przyjemny humor już do samego zmierzchu. Wizyta w Weronie chociaż krótka to wzięła sobie kawałek mojego serca do siebie i nakazała żebym jeszcze kiedyś tu wrócił. Z perspektywy całego tripa to najbardziej udany dzień.

Padwa

Włoski trip zbliżał się do końca a przedostatnim miastem była Padwa. Do hotelu w Padwie dotarłem bez najmniejszego problemu ku zdziwieniu właściciela. Podobno zamieszanie z numerami autobusów w weekendy sprawia, że wiele turystów się myli i ma problem z dojazdem. Cóż ze mnie za podróżnik, muh. Dzień zacząłem od największego placu (podobno) we Włoszech i na świecie Prato Delle Valle. W szybkim tłumaczeniu: Il Prato, jak mawiają Padanie, to jedna wielka elipsa przedzielona kanałem i czterema mostami. Każdy z mostów skierowany jest w inną stronę świata. Na samym środku placu jest spora fontanna.

Dookoła rozmieszczonych jest 88 posągów – ludzi zasłużonych dla miasta. Znalazłem też i Polaków – absolwentów Uniwersytetu w Padwie – Stefana Batorego i Jana III Sobieskiego. Tuż obok znajduje się Bazylika Świętego Antoniego która jakżeby inaczej – jest w remoncie. Cała fasada i bok od strony głównej ulicy zasłonięty jest wielką płachtą. W Padwie nie skupiłem się już na innych atrakcjach architektonicznych. W tym miejscu postanowiłem poszaleć po sklepach i dzięki temu pół miejsca w plecakach zajmowały różne płyty CD. Trafiłem też w perełki! Nie wiem czemu ale jakoś to miasto nie podeszło mi. Może za krótko? Może za mało byłem nim zainteresowany. Może.

Bolonia

Dosyć szybko uciekłem z Padwy na rzecz podróży do Bolonii – włoski trip tu miał swój koniec. Tutaj spędziłem dwa całe dni. Mój Bed&Breakfast w którym się zatrzymałem to było ogromne mieszkanie w samym centrum miasta. Widok z pokoju był fascynujący – okoliczne, bolońskie wzgórza. Niestety widok to jedyna zaleta tego miejsca.

Bolonia zaprezentowała się na pierwszy rzut jako miasto gdzie jest mnóstwo ludzi. To uniwersytecki region więc dużo młodzieży i młodych ludzi jest uzasadniona. Wszyscy oni wypływają wieczorami na teren całego miasta. Pierwszy dzień spędziłem właściwie na leniwym spacerze. Wieczorem wybrałem się do starej części Bolonii by poczuć trochę włoskiego klimatu ale luty to nie to samo co lipiec. Trudno no. Zrobiłem sobie ogólny zarys tego co chcę zobaczyć kolejnego dnia.

Ostatni dzień we Włoszech zacząłem od wizyty na Piazza Maggiore na którym znajduje się ciekawy pomnik Neptuna. Dookoła rozlokowane są budynki z czego największe wrażenie robi Palazzo Re Enzo. Cały plac to typowe miejsce spotkań gdzie ludzie siadają na rozgrzanych od słońca kamieniach i rozmawiają czy nawet się opalają. Wszystko to przy akompaniamencie muzycznych artystów którzy grają na przeróżnych instrumentach. Każdy przekrzykuje następnego i stara na siebie zwrócić większą część uwagi przechodniów.

Kilkaset metrów dalej znalazłem bolońską wizytówkę Due Torri czyli dwie wieże. Nowy Jork w Bolonii. Taki był zamysł dawnych architektów którzy marzyli o całym mieście złożonym tylko z takich wież które miały pełnić i obronną i mieszkalną funkcję. Między XII a XIII wiekiem prawdopodobnie istniało od 80 do 150 podobnych. Do dnia dzisiejszego ostały się tylko dwie. Jedna ewidentnie jest nietrzeźwa i nie trzyma pionu. Podobno już od samej budowy kiedy to osunęły się fundamenty. Można wejść do tej prostszej ale niestety nie zdobyłem się na to. Te dwa kolosy wydają się być w nie odpowiednim miejscu. Średnio pasują do reszty obok. Z racji, że wieże były tam pierwsze to raczej wszystko obok nie pasuje do nich.

Kolejnym etapem było przejście do dzielnicy uniwersyteckiej. Po drodze napotkałem na kościół San Giacomo Maggiore który w arkadach ma wspaniałe malowidła choć mocno zaniedbane. Ogólnie arkady to zabudowa najczęściej spotykana w Bolonii. Ciągną się przez całe miasto i jest ich tu ponad 53 kilometry. Arkady miały chronić przede wszystkim od słońca co skutecznie robią dając mnóstwo cienia. Skręciwszy z głównej drogi wszedłem w ciasną uliczkę. W ścianie wydrążone było okno z drzwiczkami a za nimi prawdziwa mini Wenecja. Cóż za klimatyczny szczegół. Miło odkrywać takie coś zwłaszcza przypadkiem. Wieczór postanowiłem przeznaczyć znów na łażenie po sklepach. W Bolonii największą ulicą handlową jest via Indipendenza, na której oprócz sklepów ze wszystkim, znajdziemy też moje kochane sklepy z płytami.

W dniu powrotu nie spieszyłem się z opuszczeniem mojej noclegowni. Początkowo nie wiedziałem czy dojadę miejskim autobusem na lotnisko ale ostatecznie praktycznie się udało. Wysiadłem kawałek od aiportu. Pierwszy raz widziałem tak słabo dostosowane dla ludzi lotnisko. Samochodem? Nie ma problemu ale z kapcia to istny dramat poruszać się tam. Lot do Wrocławia odbył się spokojnie.

Podsumowanie

Jestem mega zadowolony z tego tygodnia. Udało mi się odkryć coś nowego, zobaczyć nowe miejsca. Zakochałem się w Gardzie, zakochałem się w Weronie. Zraziłem się do Padwy i do Bolonii też. Wydałem trochę ponad zaplanowany budżet ale nie żałuję żadnego euro. Udało się zjeść prawdziwą włoską pizzę, ciągnące się spaghetti i wspaniałe tortelloni. Wypić dobre wino. Poznałem dużo ciekawych ludzi. Tutaj każdy się uśmiecha i jest skory do rozmów i pomocy. Niekoniecznie wypocząłem pod względem fizycznym bo każdy dzień był bardzo ambitnie zaplanowany i każdego wieczora padałem ale ja tak lubię. Włoski trip jak zawsze świetny!

P.S. Niestety zdjeć żadnych nie mam. Były, nie ma. Nieważne. Każdy popełnia jakieś błędy. Mogę pochwalić się tylko krótkim filmikiem. Yeah

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.