Archiwum LaPavlo

GRECJA – Saloniki na dwa dni i plaża w Peraia

O dworcu w Sandaski pisałem w poprzednim wpisie. Po dwóch dniach nieobecności z powrotem pojawiliśmy się w tym zacnym budynku. Tym razem czas odwiedzić Saloniki w Grecji i takiego szukaliśmy połączenia. Nieznajomość cyrylicy i brak internetu sprawił, że trzeba było próbować pogadać z panią w okienku. Zaproponowano nam bilet na autobus za 33 lewy sztuka. Na taką cenę naturalnie nie mogliśmy się zgodzić widząc dzień wcześniej bilety u innego przewoźnika za 18 lewów. Moja cebula wygrała i grzecznie podziękowaliśmy za tą jakże wspaniałą ofertę. Jedynym mankamentem tańszej oferty był fakt, że autobus nie odjeżdżał z dworca głównego w Sandaski tylko przy knajpie na wylotówce z miasta. Początkowo to nie było przerażające więc poszliśmy na to i staliśmy się dumnymi posiadaczami dwóch biletów na busa do słonecznej Grecji na kolejny dzień.

Dreptaliśmy 7 kilometrów by z hotelu dojść do restauracji o wdzięcznej nazwie Happy Bar Grill. Początkowo nawet byliśmy happy wiedząc, że kres naszej wędrówki dobiegł końca i za moment rozsiądziemy się wygodnie w autobusie i popędzimy dokończyć naszą wycieczkę. Na wszelki wypadek przy knajpie pojawiliśmy się godzinę wcześniej tak by spokojnie zobaczyć gdzie dokładnie jest przystanek. Uniknąłbym tym samym nerwowego szukania danego punktu czego bardzo ale to bardzo nienawidzę. Autobus miał planowo zajechać o 12:10. Zgodnie z moim szczęściem, ten pojazd nie miał prawa przyjechać punktualnie więc zaczęło się odliczanie ile już jest spóźniony. Gdy doszło do 30 minut stwierdziłem, że czas zadzwonić do biura obsług klienta w Salonikach. Telefon odebrał mężczyzna który po angielsku mówił na poziomie przedszkola. Nie twierdzę, że mój angielski jest wyśmienity bo jest zupełnie odwrotnie no ale ja się nie pcham do obsługi klienta w międzynarodowej kompanii przewozowej. Facet kazał nam czekać z adnotacją, że autobus kiedyś przyjedzie skoro mamy kupione bilety. Dzięki za pocieszenie!

Ostatecznie nasz transport pojawił się po godzinie 13. Pojazd był w pełni obłożony więc byliśmy ostatnimi puzzlami do całości. Po wygonieniu, rozwalonej na dwóch siedzeniach, dziewczynki, rozsiedliśmy się wygodnie i ruszyliśmy w drogę. Chwilę później dostaliśmy prowiant w postaci paluszków, rogalika i wody naturalnej. Biedozestaw ale mimo wszystko bardzo przyjemny i z taką samą chęcią z niego skorzystaliśmy (no skoro już go dali…). Na granicy bułgarsko-greckiej natężenie samochodów i ciężarówek rosło z każdym kolejnym metrem. Sam przejazd przez bramki zajął dobrą godzinę. W tym czasie przez okno podziwialiśmy bułgarski syf graniczny i kasyna zrobione na wzór egipskich budowli. Swoją drogą wątpię, że ktoś tam w ogóle przychodzi no ale pewnie się mylę i tłumy walą drzwiami i oknami. Do Salonik o dziwo przyjechaliśmy o czasie co było sporym zaskoczeniem. Z dworca autobusowego mieliśmy kilka kilometrów do przejścia w mało przyjemnym skwarze.

Nasz hostel to w rezultacie okazał się hotelem i to dość ładnym i wygodnie położonym. Dużo dnia i tak nie zostało więc stwierdziliśmy, że pójdziemy się przejść do większego sklepu, zrobimy zakupy, popatrzymy chwilę na miasto i schowamy się w klimatyzowanym pokoju. Idąc jedną z głównych dróg oraz przechodząc obok głównego dworca kolejowego miałem wrażenie, że jestem w Afryce. Czarny na czarnym. Wszyscy w brudnych, zasyfionych szmatach siedzieli na murkach, chodnikach. Bezzębni, śmierdzący i zaczepiający każdego odmiennego od nich. Tutaj zrozumiałem jak bardzo uchodźcy są poważną sprawą i zarazem jak przeszkadzającą normalnym mieszkańcom tego miasta czy tysięcy innych miast do których to bezrobotne bydło poprzybywało tabunami. W takim miejscu nie ma problemu stać się rasistą.

W sklepie przeraziły nas ceny. Po tygodniu spędzonym w Bułgarii gdzie zakupy nie kosztują więcej niż u nas, Grecja objawiła się jako portfelowy koszmar. Wszystkie artykuły przynajmniej trzy-cztery razy droższe. Jedynie szeroki asortyment może być zaletą ale jaka to zaleta kiedy chce się płakać…

Drugi dzień w Salonikach zaczęliśmy zgodnie z planem. Szybkie śniadanie i w autobus na plażę. Miasto leży nad morzem aczkolwiek najbliższe plaże oddalone są kilkanaście kilometrów od centrum. Całe szczęście jest całkiem szeroka siatka połączeń komunikacji miejskiej. My obraliśmy jednoprzesiadkowy kurs na plażę w miejscowości Peraia. Wybór był krótki – jak najbliżej miasta. Z góry stwierdziliśmy, że w jedną stronę autobusem a w drugą szarpniemy się i popłyniemy statkiem z wioski pod samo ścisłe miasto w Salonikach.
Oznaczenia przystanków mogą być denerwujące dla kogoś kto niedowidzi bo numerki są naprawdę małe. Stojąc chwilę na przystanku można odnieść wrażenie, że po tym mieście nie jeździ nic innego tylko autobusy. Jeden za drugim, niektóre wężykiem, praktycznie przyklejone jeden do drugiego. Jedziemy autobusem ale gdzie kupić bilet? W kiosku biletów nie mieli więc liczyłem na biletowy automat w środku pojazdu. Tym razem się nie przeliczyłem i takowy znaleźliśmy.

GRECJA - Saloniki / Peraia GRECJA - Saloniki / Peraia GRECJA - Saloniki / Peraia - Autobus wodnyGRECJA - Saloniki / PeraiaGRECJA - Saloniki / PeraiaGRECJA - Saloniki / PeraiaGRECJA - Saloniki / PeraiaGRECJA - Saloniki / PeraiaGRECJA - Saloniki / PeraiaGRECJA - Saloniki / PeraiaGRECJA - Saloniki / PeraiaGRECJA - Saloniki / PeraiaGRECJA - Saloniki / Peraia - Biała Wieża

W Peraia wysiedliśmy na pierwszym przystanku w tej miejscowości. Ta miasteczko jest określane jako przedmieście Salonik. Dużo ludzi przenosi się tutaj w poszukiwaniu oddechu od dużego miasta. Wielu buduje tu swoje domy zauroczeni spokojem, naturalnością i wygodą tego miejsca. Coś w tym jest bo panuje tu iście sielska atmosfera. Wszechobecna cisza i taki klimat w którym człowiek mógłby trwać i trwać. Czym bliżej podchodziliśmy brzegu tym więcej ludzi się pojawiało ale całość nadal zachowywała swój niepowtarzalny spokój. Być może popołudniami i wieczorami to miejsce jest bardziej energiczne i chaotyczne ale w niedzielę przed południem jest właśnie tak. Minęliśmy kilka sklepików. Większość to chiński asortyment o który nie trudno nad polskim morzem. Zabawki, ręczniki, pamiątki i jakaś mała gastronomia. Takich rzeczy bym się tu nie spodziewał a jednak są i cieszą się popularnością patrząc na ilość osób w takowych sklepikach. Też tam weszliśmy i jak większość wyszliśmy z jakimiś pierdołami.

Wzdłuż brzegu jest długa i ładna promenada. Nie taka jak w Międzyzdrojach ale miejscami bardzo podobna. Po jednej stronie ciągnie się rząd budynków. Dwa piętra to jest maksymalna ich wysokość. Wszystkie wybudowane w typowym śródziemnomorskim klimacie z różnokolorowymi okiennicami. Piętra przeważnie zajmują hotele i pensjonaty. Parter to tylko i wyłącznie restauracja i kawiarnie. Każda z nich ma także swój teren na plaży na którym rozkłada się leżaki, parasole i wszystko to co potrzebne by usiąść, patrzeć na wodę i korzystać z usług danej knajpy. Zastanawiam się czy plaża jest ich własnością czy są jej dzierżawcą czy po prostu panuje tu dziki zachód i niepisane zasady. Każdy lokal zachęcał by wejść właśnie do nich. Kelnerzy krzyczeli i zapraszali machając ręką.

Druga strona to plaża. Samego piasku było niewiele. Może 6 może 7 metrów. Z uwagi na mnogość leżaków, ilość miejsc do odpoczynku na piasku bez wchodzenia do knajpy jest naprawdę niska. To są skrawki terenu przy publicznych toaletach czy np przy zejściu na molo otoczeni betonem. I to tyle. Woda nie zachwycała do wchodzenia i brania morskich kąpieli. Pływało mnóstwo glonów i innych wodorostów. Mętna i brudna ale za to ciepła. Przed przyjazdem miałem nadzieję zobaczyć tak czyste i przyjemne morze jak choćby w Chorwacji no ale tak niestety się nie stało.

Zdecydowaliśmy się na wybranie jakiejś restauracji i wygodnie rozsiedliśmy się na plastikowym leżaku. Kelner szybko przyniósł dzbanek wody którego jednak wolałem nie ruszać. Zamówiliśmy Coca Colę i wodę w butelce. Wyszło niecałe 3 euro co mnie pozytywnie zaskoczyło bo spodziewałem się większego kosztu nawet za tak skromne zakupy. Morze pomimo swoich wielu wad było naprawdę przyjemne. Miło było się zamoczyć i chwilę poprzebywać w nagrzanej od słońca wodzie. Problemem były tylko te glony które momentalnie oblepiały całą skórę i nie chciały zejść. Na dłuższe kąpiele średnio mieliśmy czas ale jakiś mini plan zrealizowaliśmy.

GRECJA - Saloniki GRECJA - Saloniki GRECJA - Saloniki GRECJA - Saloniki

Przed 13 mieliśmy stawić się na molo gdzie swój przystanek miał prom. No może raczej promik patrząc na jego gabaryty. To mały statek pasażerski który kursuje między Salonikami a Peraią i Nei Epivates czyli podobną wioską kilka kilometrów dalej. Koszt przejazdu w jedną stronę to 3,50 euro a czas trwania całej wycieczki to około godzina. Chętnych było tak mało, że praktycznie cały pokład mieliśmy dla siebie. Skorzystałem z tego robiąc zdjęcia z różnych miejsc. Panorama naprawdę zachwyca i zapiera dech. Przy dobrej widoczności, a my taką mieliśmy, widać wszystkie, najdalsze zakątki Salonik i okolic. Nieustannie obijająca się o twarz bryza i grzejące mocno słońce wzmagało to uczucie wspaniałości tego co właśnie widziały oczy. Świetny był widok na lotnisko z którego raz po raz w powietrze wzbijały się samoloty. Po drugiej stronie widać było port w którym stały średniego rozmiaru dźwigi a cały pierwszy plan zajmowały zabudowania miasta. Na drugim planie piętrzyły się zielone wzgórza topiące się powoli w chmurach.

Na statku zaczepił nas pan który swoją karnacją przypominał typowego Włocha lub Greka. Zapytał się czy jesteśmy z Polski. Okazało się, że partnerka która siedziała obok niego to pani która mieszka na codzień w Gdańsku i też przyjechali razem na wakacje. Takie spotkania zawsze są przyjemne kiedy setki kilometrów od Polski spotyka się kogoś mówiącego w tym samym języku. Czym dalej następuje takie spotkanie tym większa jest przyjemność zamienić kilka słów i obdarować się kilkoma uśmiechami.

Ze statku wysiedliśmy przy Białej Wieży w samym centrum Salonik. W dawnych czasach budynek pełnił rolę więzienia z pomieszczeniem do egzekucji a dziś to już tylko muzeum. Pomierzyliśmy to miejsce tylko wzrokiem i udaliśmy się w głąb centrum. Zdaliśmy sobie sprawę, że tego dnia dużo więcej już nie zwiedzimy a to co chcieliśmy to mamy już za sobą. Plącząc się chwilę po ciasnych uliczkach przy brzegu stwierdziliśmy, że czas wrócić do hotelu, zostawić rzeczy, ogarnąć się i pójść coś zjeść. Posiedzieć w knajpie i pooddychać greckim powietrzem w chwili spokoju. Knajp do wyboru mnóstwo. My zdecydowaliśmy się usiąść w tej najbliżej naszemu noclegowi. Wegetariańskich dań tyle co nic ale dwie, bogate porcje makaronu, lemoniada i ciastko to było to co wystarczyło nam do szczęścia. W drodze powrotnej zaczepiliśmy o pick-upa na którym znajdowała się sterta arbuzów i tym samym deserem okazał się 13 kilogramowy arbuz którego jeszcze tego wieczora zjedliśmy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.